Akceptacja to wcale nie taka
oczywista oczywistość, jakiej można by się spodziewać. Okrutnie trudno
przychodzi nam akceptacja naszej rodziny, znajomych ze szkoły, pracy, którą
posiadamy albo kraju, w którym żyjemy. Najtrudniejszą
sztuką wydaję się jednak być akceptacja samego siebie. Tak mało jest tych, którzy
potrafią wstać i krzyczeć: Hej, jestem
jaki jestem i za to się kocham! Zawsze bowiem znajdujemy cechę wyglądu jako dobry powód do tego, by mówić: jestem jaki jestem i wcale siebie za to nie kocham.
Kim jest zatem ten, który potrafi
mówić, myśleć i robić inaczej? Kim jest ten, który siebie akceptuje?
To ktoś cholernie szczęśliwy.
Staram się nie używać tutaj takich słów,
ale to prawda. Nie ma akceptacji bez bycia szczęśliwym. Jedno
wyklucza drugie. Drugie wyklucza pierwsze. Szczęście jest w tobie. Akceptacja
jest w tobie. Bez mówienia, że kochasz siebie – lubisz swój krzywy nos i niecierpliwy charakter – nigdy nie będziesz szczęśliwy. Ale
jednocześnie bez uciechy z tych najprostszych rzeczy – krótko mówiąc: bez
szczęścia – nigdy nie będziesz w stanie zaakceptować siebie. Koło się zatacza.
To taki moment, w którym powinnam podać jakąś cenną wskazówkę. W końcu skoro czytasz ten tekst to miewasz jakieś
problemy z samoakceptacją albo z poczuciem szczęścia. Ale to też taki moment, w
którym trudno mi powiedzieć cokolwiek. Możesz przeczytać milion książek
o tym, jak siebie zaakceptować, ale prawdziwe rady są w tobie. Każdy ma swój
sposób – na życie, na miłość i na samoakceptację. Jeżeli trudno jest tobie te sposoby odnaleźć polecam bardzo proste ćwiczenie.
Biała kartka papieru. Narysuj na
niej siebie. Po lewej stronie wypisz wszystkie te cechy, które w sobie lubisz
albo wiesz, że podobają się one innym. Długie nogi, inteligencja, dowcipność,
piegowaty nos. Po prawej stronie będąc już świadomym, ile jest w tobie dobrego
wypisz to, za czym niekoniecznie przepadasz. Garbaty nos, jąkanie się,
nieszczerość. Na swojej twarzy dorysuj ogromny uśmiech. Kartkę zatytułuj:
JESTEM JAKI JESTEM – AKCEPTUJĘ SIEBIE.
Tym samym przechodzimy do kolejnej
cechy osoby, która szczyci się samoakceptacją (nie mylmy jednak z
samouwielbieniem).
To ktoś, kto jest świadomy.
Wie, jakie ma wady,
ale zna też mnóstwo swoich zalet. Odnajduje siebie w tym świecie. Często jest
tak, że żyjemy będąc kompletnie nieświadomymi tego, kim jesteśmy. Nie bez powodu
tyle już napisano książek, blogów o tym, jak odnaleźć siebie w dzisiejszym pędzie,
w którym każdy z nas po prostu się gubi. Zatracamy swoje pasje gdzieś między drogą
do pracy a domem. Zatracamy cząstkę siebie robiąc rzeczy, których nie cierpimy i
ucząc się czegoś, o czym jesteśmy pewni, że to nieprzydatne.
Człowiek, który siebie akceptuje
jest świadomy – swego ciała, myśli, uczuć, rozumu. Nie przeraża go obnażanie ze swoich cech charakteru, cielesności, emocji, uczuć, wiedzy przed innymi. – On jest ich pewien. On jest z nich dumny.
To ktoś, kto zawsze jest sobą.
Mogę się założyć, że 2/3 z nas
udaje kogoś kim nie jest. W pracy maska porządnego człowieka. Ze znajomymi
maska zabawnego. W domu maska dobrej córki, żony, matki. U lekarza maska dbającego o swoje zdrowie. A
kiedy ta najpiękniejsza maska, to prawdziwe oblicze? Nigdy.
Mam takie wrażenie, że ci, którzy
ciągle udają kogoś, kim nie są i kim najprawdopodobniej nigdy nie będą, robią
to, bo nie są wystarczająco szczęśliwi, nie są przekonani o swojej wartości,
nie są świadomi samych siebie. Spędzają codziennie dwadzieścia cztery godziny z
osobą, która jest dla nich obca, i której nie mogą lepiej poznać, bo ta bezustannie
się zmienia, modyfikuje, nakłada potrzebne w danej chwili maski. A gdyby tak przestać? Gdyby
zacząć być wreszcie sobą nie myśląc o tym, co powiedzą inni?
Wyobraź sobie, że to możliwe.
Wystarczy siebie zaakceptować. Tylko tyle.
To ktoś, kto żyje tu i teraz.
Znam takie osoby, które mają w
swojej szafie ubrania w różnych rozmiarach. Na czasy, kiedy schudną do
wymarzonego '32'. Na czasy, kiedy zgrubną w efekcie jo-jo. Tak być nie
może. One nie są szczęśliwe ani teraz, ani nie będą za miesiąc, gdy osiągną upragniony
wynik. Ani nigdy. Nie potrafią dzisiaj zaakceptować tego, jak wyglądają. Jasne,
może podałam niezdrowy przykład. To znaczy nie warto nic nie robić ze sowim
życiem, kiedy widzimy, że coś jest w nim destrukcyjne. Wtedy, i tylko wtedy
dobrze jest tego nie akceptować, lecz zmieniać. Jednak większość nas ma dostatecznie
dobre życie i (całe szczęście!) brakuje w nim autodestrukcji. Trudno mi zatem zrozumieć,
dlaczego nie potrafimy żyć tu i teraz.
Rozpamiętujemy przeszłość. Coś nie
tak powiedzieliśmy. Gdzieś nie tak się zachowaliśmy. Komuś nie sprawiliśmy
radości. Odpuśćmy sobie. To było. Już przeminęło. Stało się i nie odstanie. Skierujmy się na teraźniejszość. Myślmy tylko o tym, co właśnie się dzieje. Nie wybiegajmy daleko w przyszłość. Maksyma: żyje się tu i teraz jest naprawdę trafna. Przekonajmy się o tym.
- - -
A za fotkę dziękuję Ali.
- - -
A za fotkę dziękuję Ali.
Bardzo ciekawy post i o ile z większością rzeczy się zgadzam to wydaje mi się że kwestia akceptacji i szczęścia i to koło, o którym piszesz to sprawa dużo, dużo bardziej skomplikowana.
OdpowiedzUsuńMasz rację. To koło jedt bardzo skomplikowane, dlatego ta kwestia pojawi się z pewnością nie raz. Tak jak O.Szustak mówi kilka odcinków o popiele tak jak powiem kilkakrotnie o samoakceptacji i jej wpływie na szczęście. Buziak! :)
UsuńMoże dziwnie zabrzmi, ale odnajduj siebie jako bardzo szczęśliwą. :)
OdpowiedzUsuńTo nie brzmi dziwnie. To brzmi genialnie!!
UsuńŚwietny post. Jeżeli chodzi o samoakceptację to w pełni się z Tobą zgadzam. Jeżeli siebie nie akceptujemy to nigdy nie będziemy szczęśliwi z tego kim jesteśmy i co udało nam się osiągnąć :-)
OdpowiedzUsuńAkceptuję się w pełni i jestem szczęśliwym człowiekiem :-)
OdpowiedzUsuńTakie teksty potrafią człowieka zmobilizować, uwierzyć w siebie...choć czasem to trwa krótki okres. Ważne, by po każdym jakimś upadku wyszukać światełka w tunelu...
OdpowiedzUsuń