Młoda kobieta. Co najwyżej ma dwadzieścia siedem lat. Jest
prześliczna, przezabawna, przekochana. Spotkała na swojej drodze kilku
mężczyzn, których lepiej nazwać tylko chłopcami, bo oni ją wykorzystali i
zostawili. Teraz jest zraniona. Młoda kobieta, która nie spotkała jeszcze miłości swojego życia i traci wiarę, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż.
Zastanawiasz się, dlaczego ona nie spotkała miłości swojego
życia? A może ty sam jeszcze nie wiesz, co znaczy „być czyimś ukochanym”? Głowisz się któryś
miesiąc z kolei chcąc znaleźć odpowiedź na nurtujące pytanie. – Dlaczego wciąż
jestem sam? – To nie wina innych. Problem jest w tobie.
Najpierw pokochaj siebie.
Dopóki nie przestaniesz siebie nienawidzić, twoja wielka miłość
nie nadejdzie. Mi samej długo zajęło zrozumienie prostego faktu. – Jeżeli ja
siebie samej nie kocham, nie cierpię, nie znoszę to w jaki sposób ktoś inny ma
pokochać mnie taką jaką jestem? Akceptacja siebie, jak widać, jest kluczem do
wielu bram. – Do odnalezienia szczęścia, przyjaciół czy właśnie miłości, której
tak pragniesz. Dopóki mówisz o sobie „jestem do niczego”, dopóty będziesz sam.
Jeżeli jednak wreszcie bardzo egoistycznie zakochasz się i to w samym sobie,
wreszcie ktoś inny zrobi to samo względem ciebie.
Za bardzo chcesz.
Z pewnością nie masz jeszcze czterdziestki na karku i nie
zapala się tobie czerwona lampka, kiedy patrzysz na trzynaście kotów, które
pełzają po twoim domu. Z pewnością jest tobie jeszcze daleko do przekwitania,
ale ty myślisz, że to wielki fail. – Do tej pory nie znaleźć nikogo
interesującego, wspaniałego, kto by ciebie pokochał. Nie myśl w taki sposób.
Miłość sama przyjdzie, jeżeli jest tobie przeznaczona. Mój kochany przyjaciel przez
dwadzieścia lat był sam, aż tu grom, dzwony i fajerweki, i wielkie bum. –
Przybyło zauroczenie, zakochanie i miłość. Wspaniale mi się patrzy na tą parę.
Ich historia dodaje mi otuchy.
Nie rozumiesz, o co chodzi.
Od razu mam w głowie tekst „Hymnu o miłości”. Czytałeś, a może słyszałeś
to ze sto razy. Tylko, czy rozumiesz, o czym jest tam mowa? To mega ważne, żeby
budować miłość na dobrych podwalinach. Tak jak budowaliśmy będąc małymi brzdącami zamek na plaży,
który prawie zawsze nam wychodził. Wiedzieliśmy, że potrzeba do tego mokrego
piasku, pięknych muszelek, kilku pracowitych rąk i jednego starszego do pomocy.
I wtedy zamek był świetny – trwały i ładny. Tak samo jest z miłością. Tutaj
potrzeba solidnych podstaw, piękności i pomocnika. Mam nadzieję, że wiesz o co
i o Kogo mi chodzi.
Bądź odpowiedzialny za swoje życie.
Zakładając (czego bardzo tobie nie życzę), że nagle wasz
związek rozpadnie się na milion kawałków to co zrobisz? 68% społeczeństwa będzie obwiniało tą
drugą osobę, zarzucało jej, że to wszystko przez nią i wspominało, że jej nigdy
nie kochało. Bardzo, bardzo rzadko bywa tak, że tylko jedna strona jest winna,
a druga to istna perfekcja. Kiedy coś się w związku rozpada, kiedy któryś z
przymiotów podupada to wina leży tak samo u kobiety jak u mężczyzny. Warto jest
zrozumieć, że ty musisz wziąć odpowiedzialność za swoje życie. To ty musisz
przestać obwiniać innych o niedobro tego świata. Nie bądź pyszny. Przyznawaj
się do błędów. Jesteś tylko człowiekiem.
Na pewno do zastanowienia ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie, najpierw pokochaj i zaakceptuj siebie. Nie łatwo w dzisiejszych czasach spotkać naprawdę fajnego, inteligentnego, zaradnego faceta. Tak poza tym to miłość spotka nas naprawdę w różnych okolicznościach, a szukanie na siłę nie jest najlepszą metodą. Dużo na ten temat mogłabym tu napisać, bo zawsze mnie zastanawia dlaczego ludzie szukają na siłę, i spotykają bule kogo i z nim są...
OdpowiedzUsuńI to cała prawda. :)
OdpowiedzUsuńCiekawy artykuł :) To co piszesz, to w 100% prawda! Dopóki człowiek nie pokocha samego siebie, to nie pozwoli się innej osobie pokochać. Niestety od małego wpaja nam się skromność, przesadną skromność. I potem są tylko problemy. Każdy ma wady i zalety, nie można skupiać się tylko na jednym. trzeba się odtworzyć i wyjść naprzeciw temu, co niesie życie, a nie zamykać w skorupie "jestem beznadziejny" i w niej tkwić przez lata. Szkoda życia :)
OdpowiedzUsuńJa już się na szczęście nie muszę zastanawiać i w sumie nigdy nie miałam tego problemu (z moim obecnym mężem jestem już w sumie połowę swojego życia, a takim strasznym próchnem nie jestem) :) Nad tym wszystkim trzeba pracować każdego dnia, a bywało różnie - wiadomo ;)
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie porownanie do zamku na piasku :) ile w tym poscie prawdy! pozdrawiam i zapraszam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny tekst. Z tym, że przy rozstaniu wina nie zawsze leży po obu stronach. Kiedy rozstałam się z moim (obecnym już mężem) x lat temu, wina leżała tylko i wyłącznie po mojej stronie. A kierowałam się czymś czym kieruje się wiele kobiet - chora zazdrość chcąca zamknąć faceta w złotej klatce. Wtedy było to dla mnie normalne ale po czasie zrozumiałam, że to kompletny idiotyzm. I od początku wiedziałam, że wszystko było moją winą.
OdpowiedzUsuńAle tak.. Trzeba pokochać siebie. Być dla siebie kimś ważnym i wartościowym, przez to podnosi się poprzeczkę w oczach innych osób :)
www.literattka.wordpress.com - dzięki, że byłaś. :) Do następnego.