Jest godzina 7.51, dzięki zachciankom mojego pieska, zostałam zmuszona na wstanie o tak wczesnej porze, gdyż łobuz chciał iść na spacer.. Może i ma to dobre strony, jak na przykład to, że teraz widzę świat zupełnie z innej perspektywy, chyba tylko tej zaspanej...
Jeszcze dobrze nie przeciągając się i z widocznością, jak przez mgłę słyszę tylko pianie Koguta, który koniecznie chce ożywić pochłoniętych snem domowników i mruczenie kotów, które z niecierpliwością czekają na miseczkę ciepłego mleka, pies jednak gania za pięknie śpiewającymi wróblami, nie zważając na to, czy ich ''przez przypadek'' nie poturbuje... W moim pokoju natomiast słychać tylko dźwięk klawiszy, uderzanych przez zmarzłe palce, (niestety mama znowu ma rację, co do ubioru). Otwierając drzwi wejściowe, czuć zapach pieczonego chleba, to pewnie u sąsiadów, którzy postępują według Staropolskich tradycji. W kolejnym domu, na pewno, gotuje się teraz kakao, dla rozbrykanego malca, który o swój byt w tejże rodzinie zabiega, wtedy, kiedy jeszcze całe miasto spokojnie jest pogrążone we śnie...
Dziwne to wszystko, jakoś w tygodniu wstając o godzinie 6.00, kiedy jeszcze króluje noc nigdy nie zauważam niby tak banalnych rzeczy, jestem pochłonięta życiem? Przecież tak być nie może! W życiu trzeba czasem się zatrzymać i pomyśleć dokąd zmierzamy, dlaczego tak się spieszymy i przede wszystkim, co chcemy dzięki temu osiągnąć. To są pytania, na które warto sobie odpowiedzieć dzisiaj, bo jutro może być już za późno...
Miłego weekendu,
Marta.